Ruch drogowy stanowi realne zagrożenie dla dzikiej fauny, niezależnie od jej wielkości. Częste są sytuacje, kiedy wzdłuż jezdni leżą ciała martwych zwierząt – małych ssaków, ptaków i gadów. Mnie jako miłośnikowi natury ciężko to zobaczyć, zwłaszcza gdy zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie im pomóc – dla nich już jest za późno.
Statystyki Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad oraz Policji wskazują, że na naszych drogach rocznie ginie 17 500 dużych zwierząt takich jak sarny, dziki, wilki, jelenie czy łosie. To olbrzymia liczba, która powinna przerażać. Ale najbardziej zatrważające jest to, że statystyka ta nie uwzględnia mniejszych stworzeń. Ich śmierć często pozostaje niezauważona – uderzenie w jeża czy kunę rzadko powoduje większe szkody mechaniczne w samochodzie. Często jedynym śladem jest niewielkie szarpnięcie kierownicą, niczym przy przejechaniu przez kamień.
Chociaż kolizje z większymi zwierzętami mogą powodować większe straty w pojazdach, nie należy bagatelizować wartości życia mniejszych organizmów. To one często pełnią kluczowe role w równowadze ekosystemów, a ich śmierć może mieć poważne konsekwencje dla całych nisz ekologicznych.
Z ich badań wynika, że największa śmiertelność zwierząt występuje na drogach, po których codziennie przemieszcza się 8 000 samochodów. Jeśli natężenie ruchu jest większe, wskaźnik śmiertelności albo się stabilizuje, albo spada. Badania wykazały również dwie fale największej śmiertelności zwierząt: na wiosnę, podczas sezonu lęgowego ptaków i okresu rozrodu wielu innych gatunków, oraz jesienią, kiedy zwierzęta intensywnie migrują. Najbardziej narażone na niebezpieczeństwo są płazy, które podczas sezonu rozrodczego zawsze wybierają tę samą trasę do miejsc lęgowych.